Postanowiliśmy wyrobić Kiziowy paszport - tak na wszelki wypadek:) A że tego samego dnia byłam u mojej Kasi na podcięciu - Szymek tez się załapał:) Myślałam, że cała operacja będzie przebiegać bardziej nerwowo - a nerwy nie pojawiły się żadne:)
Dosłownie chwile potrwało oswajanie z fotelem i grzebieniem, a że łopatka dzierżona w rączce od samego domu - to w jednym grzebyk, w drugim łopatka i jedziemy:)
Kasia nie mogła przestać się uśmiechać do małego klienta:)
I jeszcze podjęcie decyzji: na gładko, na boczek czy irokez?
Irokez wygrał:)
Fajnie fajnie, ale w 5 minutach cała operacja musiała się zamknąć, Szymek wstał i ogłosił zakończenie operacji "FRYZJER"
Pełen lans na obiekcie;)
Obfotografowany został nie tylko przeze mnie;)
U fotografa (pożal się Boże, tak na marginesie, czy nie widział, że mucha przekrzywiona na jedną stronę.. yy nie miał podglądu czy jak..??) w celu uzyskania soczystego uśmiechu zadziałało schowanie się mamy za wielkim miśkiem, a następnie wyłonienie się zza niego ze słowami: gdzieeee jest boooobaaaas??!! - Tutaaaj! I buziak uśmiechnięty od uszka do uszka:)
Mój ci on!
Buziaki dla Was!!!